Wczytuję dane...

Takie jak JA - historie kobiet. 07 Mój brak asertywności krzywdził moją rodzinę. 

historie-kobiet-07-brak-asertywności-multix-shop-blog

Takie jak JA - historie kobiet. 07 Mój brak asertywności krzywdził moją rodzinę. 

Karolina 38 lat, księgowa


Wiecie, że bycie zbyt uprzejmym też może krzywdzić? Przekonałam się o tym wreszcie sama, że mój ugodowy charakter i nieumiejętność mówienia “nie”, robił dużo złego moim bliskim. 


Jeśli chodzi o asertywność, słyszałam o niej, ale nie praktykowałam. Nie umiałam. Każdy, kto mnie o coś poprosił, otrzymywał tę pomoc. Nawet wtedy, gdy nie bardzo było mnie na nią stać. Nie wiem, co ja sobie właściwie wyobrażałam? Że świat się zawali, jeśli powiem “nie”? Że ktoś się na mnie obrazi? Że nakrzyczy? Poniekąd nie byłam daleka od prawdy, ale w pewnym momencie życia musiałam sobie przestawic priorytety i uznać, kto jest dla mnie ważny, a z kim mogę poluźnić kontakty. 

Opowiem wam kilka z sytuacji, jakie się często zdarzały. 

Do naszego miasteczka przyjechał cyrk. Dzieci przez tydzień nie mówiły o niczym innym, a gdy mój mąż kupił bilety, radości nie było końca. Ustaliliśmy, że ja pojadę z dziećmi, bo on był po nocnym dyżurze i musiał odespać. Nie miałam z tym żadnego problemu, sama chciałam zobaczyć pokaz iluzjonisty bardziej, niż przyznawałam się do tego rodzinie. 

Gdy długo oczekiwany dzień wreszcie nadszedł, a do wyjścia dzieliła nas tylko ponad godzina, wpadła do mnie sąsiadka z góry, pani Basia. Pani Basia mieszka sama, jej córka z rodziną wyjechała już jakiś czas temu do Anglii. Gdy sąsiadce się nudzi w domu, chodzi po sąsiadach i tego dnia padło na mnie. Wprosiła się na kawę, a ja miałam tylko nadzieję, że nie będzie siedzieć zbyt długo. Niestety, przeliczyłam się.  Siedziała i gadała, a dzieci niecierpliwiły się coraz bardziej. Mogłam przecież powiedzieć jej, że mamy zaraz wyjść, ale tego nie zrobiłam. Było mi głupio, czułam, że to będzie nieuprzejme. Marek, mój najstarszy, zebrał się na odwagę i powiedział wprost o naszych planach. Do pani Basi nie dotarło. “To miło, kochanie” - powiedziała tylko i kontynuowała opowieści o swojej córce i wnuczce. Siedziałam więc dalej jak na szpilkach, gdy usłyszałam jakiś hałas w przedpokoju - to mąż ubrał się, wziął bilety i poszedł z dziećmi do tego cyrku. Nie odzywał się potem do mnie przez dwa dni, a i dzieciaki były naburmuszone. 

Było też dużo incydentów w pracy, szczególnie z Irenką. Irenka jest miłą i roztrzepaną dziewczyną, często potrzebującą pomocy i wiedzącą dobrze, do kogo się z tym zwrócić. Raz na przykład spytała, czy nie mogłabym jej podwieźć do lekarza. Nie mogłam, byłam tego dnia umówiona z siostrą. Ale Irenka przekonywała, że długo to nie zajmie, więc się zgodziłam. Skończyło się na tym, że siedziałam przez półtorej godziny w samochodzie, czekając na Irenkę, bo: “skoro przywiozłam, to chyba nie każę jej wracać autobusem?” i odpowiadając na coraz bardziej wściekłe smsy od czekającej na mnie siostry. 

Tego rodzaju sytuacji było mnóstwo, aż do pewnego dnia. Wróciłam z pracy zmęczona, ciesząc się jednak na nasz rodzinny wieczór filmowy, który mieliśmy już zaplanowany. Wszyscy razem na kanapie pod wielkim kocem, zajadający popcorn i oglądający jakąś nowość na Netfliksie. Nic wielkiego, ale lubiliśmy takie wieczory. I właśnie gdy stawiałam na stole w salonie dużą michę prażonej kukurydzy, zadźwięczał dzwonek u drzwi. Stała w nich znów pani Basia, najwyraźniej pragnąca kawy i rozmowy. Poczułam się niepewnie. Wiedziałam, że nasze rodzinne plany znów wezmą w łeb. A właściwie, czy musi tak być? 

- Pani Basiu - przerwałam sąsiadce potok wymowy, gdy już podjęłam decyzję. - Tak się składa, że teraz nie mam czasu na spotkanie.

Przez twarz sąsiadki przemknął cień zdziwienia i zawodu. 


- Ale chętnie zaproszę panią na kawę jutro, tak po osiemnastej? - podsunęłam. Pani Basia przystała chętnie na tę propozycję i rozstałyśmy się w przyjaznych nastrojach. Odetchnęłam z ulgą: jakoś świat się nie zawalił. Dzieciaki zachwycone, że nie musimy zmieniać planów, urządziły mi głośną owację. 

Okazja do przećwiczenia nowo nabytej pewności siebie nadarzyła się już kilka dni później, w pracy. Irenka spytała mnie, czy nie pomogę jej z kserowaniem dokumentów. Zgodziłam się, bo własnej pracy miałam jeszcze tego dnia niewiele. Gdy jednak zachęcona sukcesem poprosiła (na granicy żądania) o podwózkę do sąsiedniego miasteczka, musiałam odmówić. Taka podróż w obie strony zajęłaby dużo czasu, i do domu dotarłabym dopiero przed nocą. Odmówiłam. 

- Ale mogę ci pomóc znaleźć połączenie kolejowe, albo autobusowe jeśli chcesz - zaproponowałam. 

Propozycja spotkała się z fochem i niezbyt miłymi słowami pod moim adresem. Wzruszyłam tylko ramionami - cóż, wiedziałam, że mam rację, i to że ktoś się obraził, nie bardzo mnie już obchodziło. 

Irenka nie omieszkała po całym biurze roznieść wieści, że ta Karolina to strasznie nieużyta i w niczym nie chce pomóc. Nie mogłaby mi zrobić większej przysługi! Nagle zostałam tylko z własną pracą do zrobienia, bo obrażeni współpracownicy przestali mi podtykać własne zadania, które do tej pory czasem zdarzało mi się dla nich robić. To był czas, gdy łuski opadły mi z oczu. Dowiedziałam się, kto jest prawdziwą koleżanką czy kolegą, a kto utrzymywał ze mną kontakty widząc we mnie tylko ofiarę losu, która nie umie powiedzieć “nie”.   

W dalszym ciągu pomagam znajomym i rodzinie kiedy mogę i jak mogę. I to MOGĘ to właśnie słowo-klucz. Nie czuję już, że cokolwiek MUSZĘ, poświęcając potrzeby swoje i swoich bliskich.